top of page

Eliza Segiet "Bezgłośni" z Wydawnictwa Psychoskok


Książka "Bezgłośni" oparta o bukiet żółtych żonkilki
Eliza Segiet "Bezgłośni"/Wydawnictwo Psychoskok

„Boję się śmierci, tak bardzo boję się śmierci, ale życia, niestety, też się boję.” Te słowa pisze w liście do Mame dorosły syn, który w czasie II wojny światowej ukrywa się ze względu na swoje żydowskie pochodzenie. Sam jest już dorosłym mężczyzną, ma żonę i dwie córeczki. Ściśnięty raz pod podłogą, innym razem schowany na strychu pisze o wydarzeniach, których jest biernym świadkiem, a których nierzadko samemu przychodzi mu być przyczyną, bo Niemcy nieustannie szukają takich jak on… parchów.

Zagłada, która miała miejsce podczas II wojny światowej, należy chyba do najtrudniejszych tematów, z jakimi nam – społeczeństwom – przychodzi się mierzyć. Wśród wielu narodowości Żydzi zostali doświadczeni najbardziej. Rodzina Elizy Segiet, także dotknięta tragedią, przechowuje w pamięci okruchy tamtych wydarzeń. Żyć z nimi trudno, jednak puścić w niepamięć nie wolno.

Skulony i zastraszony, próbujący w ukryciu przetrwać szaleństwo wojny, Józef w rozpaczy pisze list do Mame. List, którego chwyta się jak ostatniej deski ratunku i który ma mu pomóc przeżyć. Ma przecież dla kogo się starać, ma żonę i dwie kochane córeczki. Mame wprawdzie nie była zadowolona, gdy on, Żyd, wybrał sobie za żonę chrześcijankę. Gdyby jednak mogła ujrzeć dziewczynki, na pewno zmieniłaby zdanie. W liście, między ostrymi dźwiękami wystrzałów i porażającym echem podkutych butów, opisuje Matce, co się z nim dzieje, co czuje. Wprawdzie sam nie wie, gdzie rodzice dokładnie przebywają, i na jaki adres wysłać list, ale przecież to nieważne, bo przecież na pewno jakoś dojdzie.

W „Bezgłośnych” relacje z bieżących wydarzeń przeplatane są słodkimi wspomnieniami dzieciństwa, gdy Mame piekła mace, a troskliwy Tate dbał o wszystkich. To zestawienie tylko potęguje poczucie tragizmu i cierpienia Józefa, który czuje wyrzuty sumienia, że z jego powodu rodzina dotkliwie cierpi i jest wystawiona na niebezpieczeństwa, bo jest nachodzona przez Niemców, którzy uparcie węszą za ofiarami. Dziewczynki odgrywają swoje role na miarę nagród aktorskich, pytane o tatusia, opowiadają wyuczoną historię, że tatuś ich zostawił, ale to w sumie dobrze, bo i tak je przecież bił. On, ojciec, zamiast dbać o rodzinę, zapewniać im godny byt, teraz sam od nich zależy, a jego dzieci żyją w kłamstwie, by go chronić. Boleśnie przeżywa fakt, że dla jego dobra i w trosce o jego życie własna rodzina się go wyparła. Ten świat postawiony na głowie, te zaburzone role, ojca, który potrzebuje ochrony, dzieci, które bawią się w selekcję zamiast w dom, szokuje i paraliżuje bezdusznym wypaczeniem. Do tego dochodzi stały strach i niepewność, jak długo taka wegetacja będzie trwała, co się z nimi stanie, kiedy w końcu ktoś go wyda. Przecież dla niektórych Żyd to nie człowiek, a zwykły parch. Galopujące myśli, setki pytań o los, o sens cierpienia. Początkowo Segiet udaje się uchwycić i oddać chaos myśli, w jakich trwa Józef. Powtarzane wątpliwości, chwiejna zmiana nastawienia, wpajanie sobie konieczność bycia silnym, że kiedyś to się musi skończyć. Świat obserwowany z perspektywy szczelin w podłogowych deskach, zza samotnych ścian strychu odziera go z możliwości otoczenia dzieci ojcowską troską, jaką chciałby im dać w normalnych okolicznościach. W obecnej sytuacji może tylko patrzeć, jak inni przytulają jego dzieci, jak inni się z nimi bawią. Nie on, ojciec, który trwa w ukryciu jak szczur.

Ta konstrukcja listu-pamiętnika dobrze się sprawdza na początku narracji, dość dynamiczna zmiana krótkich wątków, przechodzenie od okrutnej teraźniejszości do wspomnień z dzieciństwa, zaraz potem znowu powracające sytuacje zagrożenia, dramaty podglądane z ukrycia i z kolei wybieganie w przód do mających koić zmęczoną trwogą głowę marzeń. Jednak stopniowo Segiet gubi to charakterystyczne dla bohatera wewnętrzne roztrzęsienie, jego lękliwe rozedrganie, bo decyduje się wprowadzić dłuższe sceny, co powoduje, że znika to wahliwe uczucie napięcia towarzyszące bohaterowi.

Nie przekonało mnie posłużenie się przez autorkę dwukrotnie tym samym zabiegiem narracyjnym. Gdy bohater czerni sobie twarz i udaje zduna, by nie rozpoznali go Niemcy, scena ta rzeczywiście ścisnęła mi żołądek ze strachu, czy Józef ujdzie z życiem. Jednak gdy parę chwil dalej ten sam bohater udaje szalonego szklarza, by znowu umknąć Niemcom, trudno mi było oprzeć się wrażeniu, że to już było i autorka nie osiągnęła zamierzonego efektu dramatyzmu. Życie pisze przedziwne scenariusze i nawet jeśli w rzeczywistości te wydarzenia miały miejsce, to jednak z punktu widzenia czytelnika, gdy opowiedziana historia liczy niespełna 90 stron, dublowanie pewnych historii może powodować u niego reakcje budzące wątpliwą ocenę stylistyczną.

Bohater Segiet jest bezgłośny, ale to nie jedyny jego przymiot w kontekście przeciwności losu, które spadły na jego głowę. Józef jest bez głosu, Józef jest bez normalnego życia, Józef jest bez praw. Józefa zwyczajnie nie ma w kategoriach, które wprowadzili Niemcy. Nie jest człowiekiem, stał się rzeczą i to na dodatek rzeczą bez wartości, zwykłym bezużytecznym śmieciem. I choć może sam Józef został odarty z praw i pozbawiony głosu, to jego historia i historia jego rodziny mówią wyraźnie. Tu nie ma miejsca na milczenie. Tu nie ma miejsca na zapomnienie. Jego rodzina i on sam nigdy już nie uwolnią się od przeszłości. Ona w nich tkwi zadrą. I choćby z tego względu, by utrzymać pamięć o tamtych wydarzeniach i przestrzec kolejne pokolenia przed koszmarem, który się wydarzył, warto sięgnąć po „Bezgłośnych” Elizy Segiet.

Za egzemplarz książki pt. „Bezgłośni” dziękuję autorce i Wydawnictwu „Psychoskok”.

Eliza Segiet jest również autorką "Nieparzystych", których miałam okazję przeczytać i zrecenzować. Zapraszam.


TAGI

Comments


bottom of page