„Pokurcz” Krystyny Śmigielskiej, który trafił pod mój nóż recenzencki w sposób niezaplanowany, dla mnie okazał się być, w całej swej literackiej urodzie, lekturą absolutnie nieprzypadkową, pozostawiając po sobie uczucie niedosytu, a nawet niezadowolenia, ale do tego wątku jeszcze się odniosę.
W literaturze, jak w życiu, chyba wszystko już było. Znamy miłość, znamy cierpienie, znamy śmierć i przeznaczenie... A skoro wyczerpały się możliwości tematyczne, to może warto postawić na inny sposób ich przedstawiania? Śmigielska w „Pokurczu”, zgodnie z łacińską maksymą carpe diem, łapie chwile, pokazując nam przez pryzmat ludzkich historii codzienne życie – z jego zwykłymi troskami i niezwykłymi wydarzeniami – skrzętnie jednak skrywa przed czytelnikiem emocje bohaterów. Te są bowiem zamaskowane w drobnym geście poprawiania włosów, w nieznacznym drgnieniu kącika ust czy w zmieniającej się poświacie tęczówki oka. Czyżby więc jej bohaterowie byli wyzuci z uczuć? Bynajmniej. To pomysł autorki, by czytelnik przenikając w świat postaci, mógł działać jak ona, mógł czuć to, co zalega w jej duszy, zachowując jednakże tożsamość własnych emocji. Bo Śmigielska ceni sobie wolność czytelnika i pozwala mu podpatrywać świat bohaterów, nie narzucając mu przy tym ich namiętności. Czytelnik mając swobodę, może odczuwać emocje na swój własny sposób. Dlatego to czytelnika przenika dotkliwy ziąb samotności, gdy tytułowy pokurcz, nie mając do kogo zapukać, w wieczór wigilijny wędruje opustoszałymi ulicami. To w odbiorcy rodzi się radość i duma z osiągnięć młodego człowieka, gdy ten zdobywa indeks na wymarzone studia. To wreszcie czytelnik doznaje pierwszych miłosnych lśnień, które młodzieńczo nieokiełznane figlują mu w sercu radosnym mrowieniem. Śmigielska w nad wyraz zgrabny sposób potrafi przywołać właśnie tę, a nie inną emocję, nadać jej właściwą barwę, ton i odcień. Potrafi sprawić, że odbiorca wcale nie czytając o uczuciach, odczuwa je całym sobą. One go przepełniają, a w kulminacyjnych scenach wręcz szarpią nim do żywej tkanki, nierzadko pozostawiając po sobie szklące od łez oczy.
„Pokurcz” Krystyny Śmigielskiej to opowieść o życiu i na dodatek życiowo prawdziwa. W labiryncie codzienności jej bohater pokonuje przeszkody, trafia na ślepe zaułki, łamie nogi, powraca na uprzednio zarzuconą ścieżkę. Któż wie, która droga jest właściwa? Która prowadzi do celu? I wreszcie co tym celem jest? Autorka pokazuje dwie odmienne filozofie życiowe, wskazując że, to samo środowisko może być zalążkiem do przyjęcia zupełnie różnych postaw: jednej idealistycznej – z wiarą w wyższe wartości typu miłość i przyjaźń, z nadzieją na wypełnienie określonego zadania i drugiej pragmatycznej – z wiarą w moc argumentów siły i pieniądza, z nadzieją na bezwzględne trwanie w życiu dla egoistycznej wygody. Po jednej stronie stoi wrażliwy bohater dążący do wyrwania się z ciążącego mu środowiska, budujący latami świadomość własnej wartości, kierujący się nadzieją na lepsze jutro, rozwijający się duchowo i intelektualnie. Po drugiej zaś człowiek twardo stąpający po ziemi, doskonale odnajdujący się w realiach cynizmu, wykorzystujący innych i posiadający własne priorytety. Gdzie zatem znaleźć takiego jednego jak ich dwóch? Pokurcz! Tak, tytułowy pokurcz nadaje się do tego doskonale. Łączy w sobie pogardliwe określenie kulfoniastej niezgraby oraz przynależy do dwóch różnych gatunków. Dla jednych czysty w swych intencjach idealista, ambitny w marzeniach i zasadniczy w wyznawanych wzorcach, z sercem spragnionym miłości a głową przepełnioną szlachetnymi wartościami. (Mnie swą postawą mimowolnie skojarzył się z „Martinem Edenem” Jacka Londona.) Dla innych tchórz, nijaki i bezpłciowy wymoczek, nieudolny życiowo mędrek tkwiący w dosłownie dupowatej siermiężności. Próbując zerwać z przeszłością, odnosząc raz sukcesy, raz porażki, pomału i mozolnie pokonuje przeszkody, jednak los okazuje się równie konsekwentne w swoich planach i z podobną determinacją podstawia mu nogi, zrzucając go ze schodów życia. Czyżby więc przeznaczenie miało okazać się silniejsze niż moc sprawcza aktywnych działań? Fatum, które nie wypuści go ze swojego feralnego kręgu? Wspomniane schody, podobnie jak dwoistość bohatera, dwoistość fabuły czy kierunków życiowych, mają wymiar dwukierunkowy. Możesz, idąc w górę, zdobyć szczyt. Może nie być łatwo, może nawet dla niektórych nie być warto, bo nikt nie wie, co znajduje się na końcu drogi. Możesz też, idąc schodami w dół, kroczyć przez życie łatwo, lekko i bez najmniejszego wysiłku. Wybór drogi pozostaje kwestią otwartą.
I jeszcze tylko krótko o stylu Śmigielskiej. Jej słowa zdają się być wprawnie uładzone piórem, nie krzyczą, nie ciążą i nie epatują trywialnością. Za to układają się bez egzaltowanej sztuczności w zwyczajny rytm życia, a mając trafnie dobrane znaczenie, doskonale przykuwają uwagę. Są takie książki, są takie historie, których przeczytanie przynosi niezapomniane wrażenia. „Pokurcz” Śmigielskiej tak właśnie zachodzi za skórę i na długo zalega w korze mózgowej, pozostawiając po sobie refleksje nie tylko o smaku melancholii.
Ach, obiecałam jeszcze odnieść się do uczucia niedosytu i niezadowolenia, które wywołała we mnie lektura. Z każdą kolejną stroną „Pokurcza”, z każdą kolejną sceną wiedziałam już, że będzie mi żal. Żal, że opowieść się zakończy. Zwykle w takich momentach staram się czytać wolniej, oszukując się, że uda mi się zatrzymać czas (chwilo trwaj!), że ten świat nie zniknie wraz z wyczytaniem ostatniego rozdziału, ostatniego zdania, ostatniej litery… Nazywam ten syndrom czytelniczym niedosytem. A niezadowolenie wzbudziła oczywiście sama autorka😊, bo przecież powszechnie wiadomo, że powieść mogłaby trwać dłużej… Choć w rzeczywistości nie rozwiązałoby to mojego problemu.
PS. Niezadowolenie mieści się w ww. syndromie😊
Za możliwość zrecenzowania książki dziękuję autorce.
Spod pióra Krystyny Śmigielskiej wyszedł także "Kochanek pani Grawerskiej", którego również miałam okazję przeczytać i zrecenzować. Moja opinia w linku poniżej:
Zapraszam również do zapoznania się z wywiadem z Krystyną Śmigielską, który przeprowadziłam w ramach "Rozmów z Duszkiem".
TAGI
Kommentare