Paula Klama (ur. 1991 r. w Koninie) absolwentka Wydziału Architektury Politechniki Poznańskiej, autorka wierszy z zaprojektowaną formą graficzną, finalistka konkursu poetyckiego organizowanego przez Fundację Diamentowy Głos w Warszawie 2016 r. oraz laureatka Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego Milowego Słupa w Koninie (edycja 2017 i 2018). W lutym 2019 r. wydała debiutancki tomik wierszy pt. „Klamka upadła”. W czasie wolnym rysuje, działa jako aktywna wolontariuszka Fundacji Podaj Dalej, jest też inicjatorką akcji „Mamo, tato, kup mi kask” propagującej bezpieczną jazdę na rolkach.
Czytam duszkiem: Paulo, pamiętam, jak pierwszy raz się spotkałyśmy. Opowiadałaś mi wówczas o swojej twórczości, mówiłaś całą sobą – ustami, oczami, rękami. Po prostu lśniłaś. Co takiego jest w poezji, że tak Cię ekscytuje i jak to się zaczęło?
Paula Klama: Zawsze lubiłam krótkie i konkretne treści, cytaty czy piosenki, które trafiają w punkt. Jak zgubiłam telefon, napisałam autolimeryk, dla śmiechu, końcówka wyszła wcale nieśmiesznie i tak chyba odkryłam, że lepiej mi wychodzi powiedzenie „co u mnie” w postaci wiersza, niż gdyby o tym rozmawiać. Potem powstał „autoportret”, na podstawie powyższych wniosków.
C.D.: Gdy wspomniałaś o limeryku, zaraz skojarzyła mi się Szymborska. Swoją drogą uważam ją za mistrzynię krótkiej formy. Wspominałaś, że początkowo pisałaś głównie do szuflady. Co Cię skłoniło do przełamania? Bo jednak zdecydowałaś się na literacki coming out i wydałaś swój debiutancki tomik wierszy pt. „Klamka upadła”.
P.K.: To przełamywanie się trwało ponad 6 lat. Dojrzewało, potem trzeba było zrobić nagle i z hukiem, żeby nie mieć wymówek, by się cofnąć. Nie jest to jednak decyzja, którą się podejmuje z dnia na dzień, dotarło do mnie tylko to, że kiedyś będę żałować, że nic z tym, nie zrobiłam.
A jeżeli chodzi o Szymborską, cóż ja tu mogę powiedzieć, jest dla mnie mentorem, medium i jeszcze kimś bardziej ważnym. Uwielbiam jej osobowość i twórczość (nie wiem co bardziej), a limeryk był rzeczywiście zainspirowany jej wybitną zdolnością do pisania tych form, ale ja nie śmiem napisać więcej (poza tym jednym jedynym). Mam nadzieję, że dotrzymam słowa!
C.D.: Jesteś młodą osobą i bardzo młodą pisarką, a już wyróżnia Cię oryginalny styl. Jak go wypracowywałaś? Miałaś mentorów duchowych, chodziłaś na kursy pisarskie? Bo, jak mówią, sukces ma wielu ojców…
P.K.: To jest cały czas kontynuacja fascynacją krótkich wypowiedzi, im mniej tym więcej (ang. Less is more). Dwa, trzy słowa, a można by o tym mówić cały wieczór. Tak samo jak z pozornie nietrudnym obrazem, plakatem czy budynkiem, patrzysz, niby nic nadzwyczajnego, ale dyskusja trwa w nieskończoność. To jest moim celem, bym ja nie musiała drążyć i opisywać emocji, tylko mogła je zawrzeć gdzieś pomiędzy wyrazami. Na kursie żadnym nie byłam, słucham innych, ważnych mi ludzi: przyjaciół, krytyków i poetów. Przesiewam, co mówią i tak wychodzi mój styl.
C.D.: Swoją twórczość sama określasz poezją sztalugową lub inżyniersko-angeologiczną. Przyznasz, że dla osoby niewtajemniczonej może to brzmieć dość osobliwie.
P.K.: Bardzo mnie to cieszy, że brzmi osobliwie! Już biorę się za wyjaśnianie. Ja jako architekt inżynier posiadam specjalność, jak wszyscy inżynierowie budownictwa. Specjalność ta precyzuje, w jakim zakresie, kto, jakie posiada uprawnienia, jak np. do projektowania, w specjalności instalacyjno-inżynieryjnej, technologicznej itp. Z tego powodu nie omieszkałam sobie też sama jej nadać do określenia mojej poezji, wymyśliłam przymiotnik od słowa angeologia – nauka o aniołach oraz bujanie w obłokach i tak powstała moja liryczna specjalność, która (wg mnie) w punkt charakteryzuje moją twórczość. Często piszę o aniołach (takich, którym odpadły skrzydła, stąd ksywa – klamka.upadła) i często wykorzystuję motywy inżynierskie, architektoniczne czy nawet ze sfery prawa budowlanego do moich tekstów.
Poezja sztalugowa to też gra słów (a jakżeby nie), to na wzór trendu malarskiego, jakim jest malarstwo sztalugowe, chodzi o to, by wyeksponować poezję, którą zaprojektowałam w formie graficznej na sztalugach, tak żeby podczas wystawy każdy mógł w swoim tempie przeczytać i przemyśleć wiersz.
C.D.: Zostańmy jeszcze na moment przy tomiku. Znajdziemy w nim zarówno krótkie formy z figlarnym dowcipem, jak i dłuższe historyjki. Mnie osobiście zauroczył „Pociąg Fibonacciego”. Masz może wśród swoich wierszy takie utwory, które darzysz szczególną sympatią lub z którymi wiąże się osobliwa historia?
P.K.: „Wpis do Biuletynu Informacji Publicznej” napisałam podczas nauki do ciężkiego egzaminu, by zdobyć uprawnienia w branży architektonicznej, dokładniej to wtedy próbowałam się nauczyć kodeksu postępowania administracyjnego, z naciskiem na próbowałam. Generalnie chyba nauka poszła mi nieźle, bo egzamin zdałam, ale wiersz jednak powstał podczas nauki, nie po. A propos ciągu Fibonacciego, okładka zaprojektowana – zresztą przeze mnie – jest w złotej proporcji, czyli na podstawie ciągu Fibo, zakończona jest anielskim piórkiem, zamiast nieskończoności, a może równa się?
C.D.: W tym roku byłaś jedną z uczestniczek projektu „Konin Miasto Kobiet”. Jako jedna z Dam Reymonda „wystawiałaś” poezję, a następnego dnia prezentowałaś tomik na wieczorku poetyckim pn. „Kobiety z pasją”. Czy mogę powiedzieć, że stajesz się już osobą rozpoznawalną? Jak sobie radzisz z popularnością?
P.K.: Rozpoznawalną czy popularną to zbyt wielkie słowa. Było wokół mnie małe zamieszanie, musiałam się do tego przyzwyczaić i zaakceptować, ale nie było łatwo. Konfrontacja z publicznością jest dla mnie wyzwaniem.
C.D.: Mówią, że w dzisiejszych czasach nie sztuka coś wyprodukować czy stworzyć. Sztuką jest znaleźć odbiorcę. Czy to w ogóle jest dobry czas na poezję? Liryka zwykle kojarzy się z wrażliwością duszy. Czy jest zapotrzebowanie na tego typu „towar”?
P.K.: Czas jest zawsze dobry. Jest bardzo małe, ale za to silne grono fanów poezji, czyli rzeczywiście sprawa sprowadza się do znalezienia odbiorców. Im bardziej „technologiczne” mamy czasy, tym zapotrzebowanie tej tajnej grupy na lirykę jest większe.
C.D.: Gdzie – oprócz social mediów – można obecnie spotkać twórczość Pauli Klamy?
P.K.: Moją książkę można kupić w księgarni MAWI w Koninie lub internetowo. Prowadzę fanpage na Facebooku jako „Klamka upadła wiersze”, takie samo konto „wisi” na Instagramie.
C.D.: Czy po debiucie literackim i występie w projekcie „Konin Miasto Kobiet” pojawiły się już może pierwsze zaproszenia do współpracy ze strony lokalnych instytucji kultury?
P.K.: Może tak J Pierwszy odezwał się Wrocław i knajpa „Pieśniarze”. Będę tam czytać wiersze 27 kwietnia, potem zobaczymy…
C.D.: Świetna wiadomość, oby więcej takich zaproszeń. Jakieś plany na przyszłość? Może kolejny tomik?
P.K.: Będę pisać, kiedy będę czuć potrzebę. Jak będą odbiorcy, będę pisać chętniej i myślę, że przyjdzie czas, by podsumować kolejne lata, już nie z szuflady.
C.D.: Paulo, zostawmy na chwilę poezję. Nie jest tajemnicą, że prowadzisz też szkółkę nauki jazdy na rolkach i w ubiegłym roku byłaś inicjatorką akcji „Mamo, tato, kup mi kask”, którą zresztą kontynuujesz w tym sezonie. Czy poziom wiedzy na temat bezpieczeństwa jest rzeczywiście aż tak niezadowalający, że trzeba podejmować akcje uświadamiające?
P.K.: To nie chodzi o to, że poziom jest niezadowalający, zwyczajnie nie mamy we krwi noszenia kasków. Tak samo w dawnych latach było z zapinaniem pasów w aucie. Czuję potrzebę uświadamiania, pokazania, że jest na świecie coś takiego jak kask i zakładanie go jest dodatkowym zabezpieczeniem podczas potencjalnego wypadku.
C.D.: Do Twojej szkółki garnie się sporo osób. Słyszałam, że stosujesz nietypowe metody szkoleniowo-wychowawcze, a nawet nie wzdragasz się przed użyciem pomocnika, a raczej pomocniczki, bo to dziewoja na schwał jest.
P.K.: Hahahahaha… Mam pomocniczkę… Jest to lalka uszyta na moje podobieństwo, przez moją mamę (fb/craftcownia). Na moje wspomniane podobieństwo ma strój rolkowy, kask i rolki w analogicznych kolorach jak mój osprzęt. Mam do niej mnóstwo akcesoriów, jak np. liny, aparat czy rower, a nawet sztalugę, które służą mi jako rekwizyty do prowadzenia moich stron na fb. Staram się uwieczniać momenty z perspektywy wysokości jej oczu, tj. ok 15 cm. Nazywam ją mini klamka – jest moim klonem, mną właściwie, z tym że w porównaniu ze mną ma olbrzymie parcie na szkło, kiedy ja w ogóle. Śmieję się, że jest laleczką voodoo, póki jest w moich rękach, jestem bezpieczna.
C.D.: A jaką osobą jest Paula Klama prywatnie? Masz własny styl w poezji. A jaki masz styl życia?
P.K.: Sportowo-podróżniczy J Ja bardzo dużo podróżuję, odpoczywam w ruchu, a męczę się w miejscu, poza pracą staram się spędzać czas aktywnie, każdy urlop wykorzystuję na wyjazd w Tatry.
C.D.: A gdybym chciała poprosić Paulę Klamę o osobistą dedykację w tomiku wierszy, to gdzie w Koninie mogłabym z największą dozą prawdopodobieństwa na Ciebie trafić?
P.K.: Proponuję szukać w Tatrach albo na konińskich szlakach rowerowych, chyba że w Koninie dzieje się coś „kulturowego”, jak koncerty czy spektakle, to tam!
C.D.: Jako zodiakalna Pani byk jesteś…
P.K.: Ugodowa, chyba to jest dla byków charakterystyczne. I pomocna. Lubię pomagać Fundacji Podaj Dalej w Koninie. Fundacja wspiera osoby, które po wypadku utraciły sprawność. Dzięki jej działaniom mogą się usamodzielnić.
C.D.: Bardzo dziękuję za rozmowę i życzę Ci niewyczerpanej weny artystycznej.
Zapraszam także do zapoznania się z kolejnym wywiadem z Paulą Klamą z lutego 2020 r.
TAGI
Comments