Tym razem mam dla Was coś odmiennego niż zwykle. Nie jest to proza, poezją też bym tego nie nazwała. No, więc co to jest? Hm, sama muszę się zastanowić, by odpowiednie dać rzeczy słowo.
Olga Tokarczuk wypowiadając się (bodajże w swej mowie Noblowskiej) na temat narracji, wspominała, że we współczesnej prozie marzy jej się narrator „czwartoosobowy”, który mógłby wypełnić lukę narracyjną. A ja patrząc na rodzaje literackie, gdzie mamy klasyczny podział na prozę, lirykę i dramat, śmiem twierdzić, że brakuje mi formy pośredniej między prozą i liryką. Tak jest m.in. z twórczością Żanety Gorzkiej, bo trudno mi ją jednoznacznie sklasyfikować.
Zawalona zobowiązaniami niezbyt chętnie podjęłam się recenzji książki Żanety Gorzkiej. Podałam nawet dość odległe terminy oraz uprzedziłam, że nie piszę pod dyktando publiki (co oznacza ryzyko dla pisarza i wydawcy), ale autorki to nie zrażało. Odparłam więc, ślij, kobieto, co w domyśle miało oznaczać: ślij i czekaj na swoją kolej. Książka przyszła dość szybko i powędrowała na pokaźny stosik. I pewnie leżałaby tam nadal, grzecznie czekając na swój czas, ale wypakowałam ją z koperty i… i babeczka z okładki od razu figlarnie puściła do mnie oko. Nie wiem, jak to dostrzegłam, gdyż chytrze maskowała się za ciemnymi szkłami lenonek, ale to się działo naprawdę. Więc grzecznie zaproponowałam jej herbatę w fotelu, czyli tam, gdzie zwykle gniazduję podczas czytania. Cisza i zero reakcji z jej strony. Pomyślałam, że foch. Ale żeby tak od razu po wejściu do domu? Jednak wzięłam ją ze sobą. Popijam herbatkę… Zajadam ciacho… A ona leży i trzepie tymi swoimi kolorowymi włosami z okładki. No, nie, myślę sobie. Czekaj ty, zaraz się za ciebie zabiorę.
Zawartość „Łokcia jelenia” została oprawiona przyciągającą oko grafiką. Okładka przypomina mi nieco te z lat 60-tych z dużą dozą wyrazistej ekspresji. Skrzydełka też zagospodarowano – na jednym umieszczono jeden z utworów, a na drugim portret autorki skreślony albo ręką dziecka, albo stylizowany na sztukę prymitywną. Cóż my tam jeszcze mamy? Już same podziękowania zwracają uwagę i budzą zdziwienie. Nie tylko ze względu na liczbę owych dziękczynień, lecz także pod czyim adresem są one kierowane. Sprawdźcie zresztą sami. No, i wreszcie samo sedno zawartości. Utworów jest ponad kilkadziesiąt i chyba to są wiersze. Może nie wszystkie, ale niektóre na pewno za takie bym uznała. Wciąż szukam na nie właściwego słowa. Miał Lec swoje „Myśli nieuczesane”, Boy „Słówka”, a Żaneta Gorzka ma swoje literackie igraszki. Autorka upatrzyła sobie zdecydowanie krótkie struktury, niektóre nazwałabym miniaturami, a inne wręcz mikroformami, a zdarzają się i takie, w których sam tytuł jest dłuższy od reszty utworu, lub istnieje tylko tytuł – ba! Ale za to pojemny. No, więc pytam się ja Was, czy to są aby wiersze? Pomóżcie… podpowiedzcie…
O czym pisze Gorzka? O wszystkim, o życiu, o sprawach codziennych, o miłości, o mężczyznach, o zakupach, o upalnym dniu i tak można by jeszcze długo wymieniać. Pisze o tym wszystkim, co akurat w danej chwili wpadnie jej w oko i zaprzątnie umysł. Jakby sama gdzieś gnała, gdzieś spieszyła się i w przelocie tylko mogła odnotowywać doraźność doznania. W tych jakże zwartych i lapidarnych kształtach Gorzka łapie chwilę, chwyta moment. Interesujące dla niej może być każde mgnienie. Każde zjawisko, każda rzecz może stać się inspiracją, zasługiwać na to, by ją dostrzec, „ucapić” iskrę w szybkim locie, a potem utrwalić w formie literackiej. Wyobrażam sobie autorkę zmierzającą przez miasto, gdy właśnie przeszywa ją przebłysk wart uchwycenia i momentalnie nagrywa na telefon, by jej jak swawolny motyl nie umknął, a potem przenosi na kartkę papieru (no, dobrze do pliku, bo przecież nowoczesna jest), może trochę doszlifowuje tu i tam, zanim powstanie ostateczna konstrukcja. W tych utworach widać żywiołowość, widać spontaniczność, czasami miałam wrażenie, że autorka bawi się ze mną w kalambury. „Tak postrzegam świat, bo taka jestem, bo jestem kobietą i dobrze mi z tym” – wydaje się mówić autorka. Liczy się dla niej emocja chwili, ekspresja może nieco zakrzywiona jak w gabinecie luster, gdzie kształty gięły się i niesfornie wymykały spod kontroli. Twórczość Gorzkiej jest nieco przewrotna, miejscami kpiarsko-filutna, a sama autorka podchodzi z dystansem do siebie i własnej twórczości. Jakby podczas pisania mrugała do nas okiem, pytając: „I co ty na to? Podoba ci się? To zapraszam po więcej. Nie podoba ci się, trudno, szukaj, kolego, dalej.” Gorzka nęci pytaniami i wciąga odbiorcę w interakcje. Zostawia nawet wykropkowane miejsca, by je sobie czytelnik sam dopowiedział, dopełnił po swojemu, według własnego uznania. Taka forma literackiego happeningu. „Improwizuj, kolego, włącz się w to, co robię. Twórzmy to razem.” Prawie jak za czasów konceptualistów, gdzie nie tyle istotne było samo dzieło, co proces jego tworzenia. Dworując sobie z formalizmów, skostniałych struktur czy drętwych analiz, Gorzka śmiało dzieli się swoimi spostrzeżeniami. Bez zadęcia i bez skrępowania odsłania nam swój świat, który wcale nie musi być od razu wzniosły i patetyczny, ten zwykły świat wokół nas także może okazać się źródłem bogatych doznań. Skraca dystans, nie baczy na podmiot liryczny, nie baczy na interpretacje, stawia na wolną i nieskrępowaną improwizację, na impuls, który wyzwala iskrę. Świat składa się z ulotnych chwil, które, by je literacko uchwycić, trzeba zatrzymać w słowie. Przecież sam Faust powiedział „Chwilo, trwaj!”, więc autorka te chwile zbiera, dzieląc się nimi z nami.
Za egzemplarz książki pt. „Łokieć jelenia” dziękuję autorce – Żanecie Gorzkiej.
TAGI
Comentarios