O powieści Lwa Tołstoja „Anna Karenina” wypisano rzeki atramentu i wygłoszono kilometry opinii. „Anna Karenina” dla wielu pozostaje arcydziełem. Dla mnie też. Dlatego nie godnam nawet pióra podnosić, by oceniać ten utwór. Wracając jednakże do lektury po wielu latach, odkrywam w niej bądź to inne, bądź to nowe odcienie albo też inspiruje mnie ona do przemyśleń pewnych wątków. Tak też się stało i tym razem. Przeżywając historię Kareniny kolejny raz, zastanawiałam się, czy Anna z końca XIX w. i Anna z początku wieku XXI byłaby tą samą osobą? Czy działałaby tak samo? Czy myślałaby tak samo? Czy odczuwałaby podobnie?
Młodą Annę poznajemy w latach 70. XIX w. Ma kilkuletniego syna i sporo starszego, acz wysoko postawionego, męża. Materialnie na niczym jej nie zbywa. Ponadto Anna jest lubiana i ceniona w towarzystwie, przede wszystkim za krystaliczne poglądy etyczne, cieszy się nieskazitelną opinią, a z jej zdaniem liczy się wielu. Jest elokwentna, ma zmysł artystyczny, interesuje się współczesnymi trendami panującymi w sztuce i architekturze. W skrócie ma bystry umysł i oryginalny styl. Tołstoj tworząc postać Kareniny wyposażył ją w wysokie walory moralne, a jej wrażliwą duszę przybrał w zmysłowe ciało. Anna zachwyca uderzającą urodą, a także magnetyzuje swą elegancką i wytworną kobiecością (dziś powiedzielibyśmy, że to sexapil). Słowem nie sposób przejść obok niej obojętnie. Kocha synka nad życie, a męża… No, cóż, męża zwyczajowo ma... Łączy ją z nim życie rodzinne, łączy życie towarzyskie, ale… No, właśnie, ale gdy pojawia się mężczyzna, który budzi ją z emocjonalnego letargu, budzi ze snu, jakim śpi kobieta spragniona i stworzona do miłości, okazuje się, że to, co łączy ją z mężem, jest właściwie jedynie kumulacją obowiązków rodzinnych i towarzyskich powinności, ale z całą pewnością miłością nie jest. A Annie miłości brakuje… Miłości odmienianej przez wszystkie przypadki i kwitnącej na wszystkich płaszczyznach życia, miłości pełnej i wszechobecnej, miłości pisanej przed duże M. Tej miłości zwykłego dnia i tej z porywającymi momentami i uniesieniami. Tej miłości, jaką kobieta potrafi darzyć jedynego, wymarzonego mężczyznę. Miłości polegającej na wzajemnej bliskości, zrozumieniu, miłości, która sprawia, że rozkwita dusza, że drga każdy nerw. Miłości wolnej, dobrej, miłości szlachetnej, inspirującej, motywującej. Miłości do głębi szczerej i prawdziwej, bez fałszywych tonów i konwenansów. Miłości dającej spełnienie, łączącej głębię dwóch serc, która sprawia, że czujesz się potrzebna, że pragniesz i oddajesz się w całości bez jakichkolwiek barier i ograniczeń aż do wypalenia ostatniej iskry i zatracenia tchu… bez poklasku, bez blichtru. I wreszcie tej miłości cielesnej, intymnej, gdzie czujesz zapach skóry, doświadczasz namacalnej bliskości bez otoczki wstydu i zasłon. Gdy więc na ten przyduszony popiołem sztucznej uprzejmości żar, trafi zaledwie odrobina miłosnej iskry, Anna mimo podejmowanych prób ucieczki, nie ma szans oprzeć się zniewalającemu uczuciu i rozkwita jak róża pustyni, której wystarczy kropla, by okazała swój blask, lśniła i prawdziwie żyła.
Skoro więc Anna otrzymuje to, czego jej wcześniej brakowało i czego tak bardzo pragnęła, to ta historia musi się skończyć happy endem, nieprawdaż. Nie??? Jak to nie? Po wszystkich perypetiach okazuje się bowiem, że Anna jednak nie jest szczęśliwa. Wcześniej brakowało jej wprawdzie miłości, ale nie była nieszczęśliwa. Może była nieco bledsza, może nieco bardziej milcząca, ale przecież mogła żyć bez powietrza (parafrazując Marię Pawlikowską-Jasnorzewską). Otoczona warstwami salonowej przyzwoitości porusza się w niej jak zawieszona w gęstej i lepkiej mazi, w której się wprawdzie nie utonie, lecz i wydostać się z niej nie sposób. Tam wśród społecznych norm i nakazów posłusznie odgrywa przypisaną jej rolę w towarzystwie, jest więc uległą kobietą, przykładną żoną, kochającą matką. Żaden społeczny kanon wśród przeróżnych „wypada” i „nie wypada” nawet nie wspomina o byciu szczęśliwą. Bo i cóż ma jedno do drugiego? A teraz ma to, czego podświadomie pragnęła, do czego wyrywała się całą sobą, duszą, umysłem i ciałem, kocha i jest kochana, a mimo to jest nieszczęśliwa??? Przecież Anna (wierna swym ideałom i przekonaniom) wybiera miłość i dostaje to, czego chce. Zostawia męża, tracąc też syna. I rozpoczyna nowe życie z Wrońskim, z mężczyzną będącym miłością jej życia, dla której – jak wcześniej mówiła – zrobiłaby i poświęciłaby wszystko. Czegoś tu więc nie rozumiem. To bez sensu. Coś tu nie gra. A może to z Anną coś jest nie tak? Stop, stop, bo chyba się zagalopowałam. Najprawdopodobniej za wcześnie włączył mi się czujnik teraźniejszości. Tak, współczesna Anna, nazwijmy ją, by uniknąć pomyłek, Anką, zwyczajnie nie mogłaby być nieszczęśliwa. Bo współczesna Anka miałaby do wyboru kilka scenariuszy. Ot, choćby, np. albo od razu bierze dzieciaka i wyprowadza się do Alka (współczesna wersja Wrońskiego), a potem występuje o rozwód, albo w wersji nr 2 najpierw występuje o rozwód, a potem się wyprowadza. I po temacie. W każdej z wersji ma i syna, i Alka. Koniec, kropka. Nie ma miejsca na dramat. W międzyczasie może jeszcze poprosić o pomoc organizacje non-profit, które wesprą ją finansowo i psychologicznie. Zawsze też może liczyć na wsparcie koleżanek (niektóre już po przejściach, więc z doświadczeniem) przy filiżance kawy lub na czacie. Nie od parady będą też wszelkie media społecznościowe, na których można na własnym profilu lub w grupach tematycznych (bo i w kupie raźniej, i zasięg większy), powyginać śmiało ciało, by dodatkowo dopiec Ex. To by było tyle na początek.
Annę i Ankę dzieli półtora wieku. Anna tkwi głęboko w schematach zakłamanego społeczeństwa, które daje przyzwolenie na zdradę, ale odmawia kobiecie prawa do szczęścia. W XIX w. społeczeństwie możesz nie być wierna mężowi, ale nie możesz faktycznie zostawić go dla innego, bo nagle instytucja małżeństwa staje się wartością nadrzędną. Możesz zdradzać, możesz lokować swe uczucia w wielu mężczyznach, bawić się nimi, przebierać w nich, bałamucić, kokietować, a wszystko to wciąż pod płaszczykiem instytucji małżeństwa. Gdy jednak odchodzisz od męża, którego nie kochasz, by być szczęśliwą z innym, po prostu się kompromitujesz i to samo społeczeństwo, które wcześniej w kuluarach rozprawiało z takim zainteresowaniem, ba często nawet zazdrością i podziwem o twoich kochankach, które dawało przyzwolenie na zdradę, zwyczajnie nie da ci przyzwolenia na życie w prawdzie i opuszczenie niszczącego cię związku. To samo społeczeństwo, które do tej pory cię adorowało, wielbiło, hołubiło jako jednostkę, nagle bezdusznie odwróci się od ciebie i bez drgnienia powieki wykluczy ze swych szeregów, zerwie stosunki, skaże na ostracyzm, nazwie ladacznicą i w efekcie wykona egzekucję cywilną. Będzie tobą gardzić, że odważyłaś się otwarcie rzucić mu rękawicę. Bo akceptując twoje zachowanie, obnaża jednocześnie głębię własnego zakłamania.
Anna w społeczeństwie ma prawo być żoną, ale nie ma już prawa przestać nią być. Nie może też wystąpić o rozwód, bo to jest prawem męża. Może natomiast jako żona zdradzać swego męża, na to bowiem społeczeństwo przyzwala, takie zachowania akceptuje i jego jednostki takie życie z powodzeniem wiodą. Wówczas kobieta jest pełnoprawną małżonką z wszelkimi przysługującymi jej względami, czyli bywa w towarzystwie, przyjmuje wizyty u siebie, ma zapewniony wikt i opierunek, nikt nie ogranicza jej praw macierzyńskich. A wszystko to pod jednym jedynym warunkiem, że zdradza na tyle dyskretnie, iż nie dyskredytuje to ani męża, ani jej samej. Gdzie przebiega granica dyskrecji? O, to już ocenia śmietanka towarzyska. Posiadanie kochanka bywa nawet uważane za dobry gust. Ale żeby zaraz dla tego kochanka wyrzekać się męża, rozwodzić się, porzucać rodzinę, by żyć w zgodzie ze swoimi uczuciami i bez hipokryzji, to już zdecydowanie aż nazbyt wiele dla salonowej śmietanki.
Mężczyzna to oczywiście co innego. On może zdradzać, żądać rozwodu, on nawet może się rozwieść i jego nie spotka społeczne wykluczenie. Powieściowym mistrzem zdrad wydaje się być nomem omen brat Anny, ulubieniec salonów. Natomiast Anna cierpi stykając się z obłudą. Oszukuje siebie samą i otoczenie, że po podjęciu decyzji o odejściu od męża jest szczęśliwa. Znajduje wytłumaczenie dla wielu swoich nowych zachowań, szuka dla siebie zajęcia (rozwija się artystycznie, pisze), oszukuje umysł (opium staje się jej „best friend”). Paradoksalnie sama popada w zakłamanie, którego nie akceptowała w społeczeństwie. Wmawia sobie, że może żyć bez syna, że może żyć bez rozwodu, że może żyć wyłączona ze społeczeństwa, w Moskwie i Petersburgu praktycznie wytykana palcami. Gdy, wbrew namowom Wrońskiego, który stara się uchronić ją przed afrontem, wybiera się do teatru, spotykają ją tam poniżenie i szykany, wraca upokorzona i nigdy więcej nie podejmie próby powrotu na salony. Z kolei pobyt na wsi nie zaspokaja jej apetytu na życie. Wprawdzie dużo tam czyta, wspiera Wrońskiego w pracach budowlanych, urządza szpital, ale doskonale zdaje sobie sprawę, że to tylko pozory. Nauczyła się dosłownie i w przenośni przymykać swe piękne oczy na gorycze życia, ale w głębi serca nigdy się z tym nie pogodziła. I Anna doskonale o tym wie. Wie również, że dla kobiety tak upadłej i podłej jak ona, jedynym sposobem na powrót do społeczeństwa jest ukorzenie się przed nim i Kareninem, czyli zgoda na życie w dotychczasowej obłudzie. Odzyska syna, odzyska męża i wszystko wróci do normy. Do zakłamanej normy. Anna nie akceptuje ani obłudy społecznej, ani własnej, którą jako zastępczą formę stworzyła wokół siebie. Tkwi w swoistym klinczu, z którego nie widzi drogi wyjścia. Nie ma dla niej bowiem ani powrotu do dotychczasowego życia, ani perspektyw życia z Wrońskim, bo Anna pełna obaw roi sobie, że Wroński albo już przestał ją kochać, albo za chwilę przestanie. A Wroński do pełni szczęścia potrzebuje także możliwości realizacji własnych marzeń zawodowych i lgnie do dawnych przyjaciół. Istnieje tu swoiste podobieństwo między nim a Anną. Każde z nich w imię i dla miłości wyrzekło się części swoich pragnień. Anna została praktycznie wykluczona ze społeczeństwa i straciła prawo choćby widzenia się z dzieckiem, a Wroński zrezygnował z kariery w wojsku. Jednakże Wroński nadal pojawia się na salonach, a jego matka nawet próbuje swatać go z inną kobietą, więc wydawałoby się, że Aleksy wiedzie względnie normalne życie. Anna czując realne prawdopodobieństwo utraty Wrońskiego, stara się zażegnać problem, obdarzając go swoim sercem jeszcze bardziej i pełniej niż dotychczas. Tracąc trzeźwy osąd sytuacji nie zauważa, iż brnie w ślepy zaułek. Dochodzi do kuriozalnej sytuacji, że im więcej Anny w życiu Aleksego, tym faktycznie jej mniej. Im bardziej ona go sobą obdarza, im głębszą miłością go otacza, tym bardziej on tym uczuciem zachłystuje się i dławi. Prowadzi to do scysji między nimi i do scen zazdrości ze strony Anny.
Anna jest skazana na ostracyzm z powodu Wrońskiego i żeby była jasność, nie za samo jego „posiadanie” (posiadanie kochanka brzmi trochę jak posiadanie środków odurzających), lecz za decyzję o porzuceniu męża i podjęciu próby budowania rodziny z Wrońskim! Bo, jak wiemy, posiadanie kochanka wg ówczesnych norm nie jest naganne. Natomiast Wroński w żadnym razie za kochankę nie trafia na czarną listę amantów. Wręcz przeciwnie, on jest przyjmowany na salonach i generalnie nie doświadcza z tego powodu żadnych przykrości. Kiedy tylko może, stara się wprawdzie poruszać kwestię uporządkowania położenia Anny, jednak natrafia na mur obojętności, a nawet wrogości. A im bardziej Anna stara się przyciągnąć uwagę Wrońskiego, którego powrotów z arystokratycznej socjety tak niecierpliwie i z rozedrganiem wyczekuje, tym bardziej ma poczucie, że on się od niej oddala. Anna wie, że tracąc miłość Wrońskiego, zgubi całkowicie siebie. Bo po unicestwieniu jej przez społeczeństwo jako żony i matki, utrata Wrońskiego unicestwi ją jako kobietę i kochankę. Popada w gmatwaninę myśli o absurdalnych podejrzeniach, a stamtąd już tylko krok do paranoi. Każde jego postępowanie, każde jego słowo, każdy jego gest interpretuje w ten sposób, by potwierdzały jej domysły co do jego niewierności.
A co na to Anka Karenina? Anka nie musi borykać się z ostracyzmem społecznym, aczkolwiek nadal ocena zachowań uzależniona jest od płci. Bo zdradzający mężczyzna to macho, a zdradzająca go kobieta to zwykła dziwka. I choć nadal istnieją nierówności, to jednak Anki nie spotka wykluczenie, znajdzie swoje grupy wsparcia i będzie funkcjonować w społeczeństwie. Ance i Alkowi formalnie przysługują równe prawa, są równoprawnymi członkami zbiorowości. Anka może wystąpić o rozwód i Anka go dostanie, sąd potem orzeknie o winie, dokona podziału majątku, ustali rodzicielski plan wychowawczy, rozstrzygnie o wysokości alimentów. Anka znajdzie pracę, dziecko pójdzie do żłobka, przedszkola, szkoły, otrzyma wsparcie ze strony rodziny i instytucji społecznych. Anka nie będzie zmuszona żyć w sieci kłamstw, nie będzie musiała okłamywać samej siebie, że nie wolno jej odwiedzać własnego dziecka z tego tylko powodu, że zdecydowała się rozwieść i żyć w zgodzie z samą sobą i własnym sumieniem. Nie oznacza to jednak, że po blisko 150 latach społeczeństwo stało się idealne. Oczywiście mogą ją spotykać mniejsze lub większe przykrości ze strony określonych grup społecznych, jednakowoż ich skala i rozmiar nie wpłyną istotnie na życie Anki, gdyż nie będzie ona od nich zależała. Anka jest dużo bardziej zaradna i życiowo pragmatyczna niż Anna, ma też więcej szans i możliwości wykorzystania swych atutów. Nie zapominajmy bowiem, że Anka ma wszystkie zalety i przymioty Anny, z tym jednakowoż zastrzeżeniem że dzieli je półtora wieku i jest to właśnie ta przestrzeń czasowa, która ukształtowała kobiecy model prawa do szczęścia. Obrazowo można powiedzieć, że obie mają te same karty, ale obowiązują inne zasady gry. Tak więc Anka jest niezależna zawodowo, realizuje swoje pasje (może pisze książki, a może prowadzi bloga? Kto wie?), kocha synka i Alka ponad wszystko. Anka nie musi dokonywać wyborów z pogranicza śmierci społecznej i walki o przetrwanie, bo jej społeczeństwo nie wykluczy ani z powodu rozwodu z Kareninem, ani z powodu rozstania z Alkiem, gdyby do takowego doszło. Anka nadal ma wybór – może mianowicie pójść własną drogą jako niezależna kobieta i matka. Ona może żyć samotnie bez narażenia się na izolację społeczną. Singielka z dzieckiem, choć jeszcze parę lat temu byłaby to panna z dzieckiem, a słowo panna miałoby swoiste emocjonalne zabarwienie i daję głowę, że nie byłyby to konotacje pozytywne. Annie takiej możliwości nie dano. Czy to więc oznacza, że Anka żyje w lepszych czasach? Poniekąd. Z pewnością innych. Anka może samodzielnie decydować i wybierać w zgodzie z własnymi uczuciami. Na Ankę jednak może czekać pułapka pozorów w postaci prowadzenia wirtualnego życia, ale to już kwestia na osobne dywagacje.
Może to naiwne z mojej strony, lecz ilekroć czytam „Annę Kareninę”, tylekroć przychodzi mi do głowy myśl, że niechby tym razem historia Anny potoczyła się inaczej. Może nie byłyby to ścieżki usłane różami, owszem pojawiłyby się przeszkody, komplikacje, lecz finał nie prowadziłby do tragedii. Bo Anna – ta szczera i odważna w swych uczuciach Anna – nie zasługuje na taki człowieczy los. Wraz z Anną odchodzą jej nadzieje i ideały, podczas gdy w doskonałej kondycji panoszy się obłuda i podwójna moralność. Na takich wzorach przyjdzie nam się uczyć? Z takich czerpać nauki? Może więc epilog mógłby być właśnie w stylu „Anki Kareniny”? Tylko czy rezolutna Anka podbiłaby nasze serca? Owszem, szczęśliwa miłość jest zawsze piękna i godna podziwu, ale przecież już sam Tołstoj dostrzegł, że „wszystkie szczęśliwe rodziny są szczęśliwe w taki sam sposób”, więc czy zatem byłoby na czym pióro ostrzyć?
TAGI
Comments