top of page

RECENZJA PATRONACKA - Agnieszka Dydycz "Nigdy nie będę wyższa. Ale mogę być szczęśliwsza!" z SILVER


Okładka książki "Nigdy nie będę wyższa" Agnieszki Dydycz wyświetlona na ekranie telefonu. W tle plaża i błękitne niebo
Agnieszka Dydycz "Nigdy nie będę wyższa. Ale mogę być szczęśliwsza!" z Oficyny Wydawniczej SILVER

Tytuł książki Agnieszki Dydycz „Nigdy nie będę wyższa. Ale mogę być szczęśliwsza!” sugeruje, że bohaterka opowieści ma niezwykle życzliwy stosunek do samej siebie. Ta sugestia przeradza się w niezbity dowód, gdy dokładniej przyjrzymy się autorce, która w swoim biogramie podaje, że praktykuje dobre życie, pomaga rozwikłać splątane ścieżki, na których się zagubiliśmy, a nade wszystko inspiruje do uwierzenia w siebie. I od razu wszystko jasne, gdzie swoje źródło ma fontanna optymizmu tryskająca z „Nigdy nie będę wyższa. Ale mogę być szczęśliwsza!”

Małgorzata, główna bohaterka, ma 58 lat z dużym plusem, co nie raz podkreśla (szczególnie wielkość plusa 😊). Ma dość trudną w obsłudze mamę. Ma męża, którego – jak sama twierdzi – chyba z przyzwyczajenia kocha i o którego zwyczajowo dba. Ma dwójkę dorosłych już dzieci, z których jest niezwykle dumna. Ma także dwie niezawodne przyjaciółki, które wspiera, jak tylko potrafi, zwłaszcza gdy jedna z nich po latach małżeństwa przeżywa rozwód z mężem, a druga także zaczyna mieć wątpliwości co do jakości swojego stadła. Ma wreszcie Joannę – bohaterkę książek, bo Małgorzata jest autorką serii poczytnych kryminałów z niezależną i inteligentną panią prokurator w roli głównej, a pomysły do fikcyjnych przygód Joanny Małgorzata czerpie – jakżeby inaczej – z realnego życia, które nieustannie podpatruje. Uff, jak widać, Małgorzata ma sporo, a w dniu obrony pracy doktorskiej przez swojego syna (będącego ucieleśnieniem wszelkich cnót męskich😊) otrzyma od losu jeszcze więcej. Ta zupełnie nieoczekiwana sytuacja, w obliczu której stanie bohaterka, spowoduje, że Małgorzata będzie musiała zrewidować swoje spojrzenie na kilka osobistych spraw.

Czytając książkę Dydycz „Nigdy nie będę wyższa. Ale mogę być szczęśliwsza!”, ma się wrażenie, że nie tyle istotne jest, co i w jakim stylu Dydycz pisze, a przede wszystkim podejście i nastawienie bohaterki do samej siebie, do relacji z innymi i wreszcie do życia generalnie. Jeśli perfidny los znowu rzuca nam pod nogi kłody, nie utyskujmy na problemy, a zmieńmy perspektywę i spokojnie pozbierajmy bierwiona na ognisko lub do kominka. Potem usiądźmy i ogrzejmy się w cieple płomieni, a chwila oddechu sprawi, że może i rozwiązanie się znajdzie. To jedna część medalu. Druga, lecz nie mniej ważna, a może nawet istotniejsza, to szacunek do nas samych. Och, banał, powiecie, tyle się o tym mówi. Toż to teoria w krystalicznej postaci. Otóż nie. To praktyka wyćwiczona do tego stopnia, że staje się nawykiem, bo Małgorzata zbyt siebie szanuje, by być nieszczęśliwą. Dlatego do perfekcji wypracowała mechanizmy obronne, żeby z powodzeniem wchodzić w sparingi słowne z rodzicielką, a czasami świadomie oddawać jej pola i roztropnie zapunktować w… nieco odroczonym terminie. Co ciekawe, te sposoby budowania relacji Oficyna Wydawnicza SILVER wyodrębniła w książce innym kolorem. Nie ma więc możliwości, aby je przegapić. W efekcie trzymamy przed sobą gotowy beletrystyczny podręcznik budowania wartości i dobrego spojrzenia na samą siebie.

W „Nigdy nie będę wyższa. Ale mogę być szczęśliwsza!” jest też sporo wariantów kobiecości. Pierwszy plan rozświetla niestrudzona motywatorka i mentorka Małgorzata. Są jej dwie przyjaciółki: Barbara i Irena – o zupełnie odmiennych charakterach. Pierwsza, władcza i zasadnicza, bo przecież jako sędzia (sorry, ale feminatyw „sędzina” nijak mi tu nie pasuje) z zawodu przyzwyczajona do podejmowania decyzji, boryka się z rozwodem i przechodzi stopniową przemianę. Irena z kolei, jak iskra pełna energii, stale za czymś goni, wypełniając wolny czas jogą i tańcem. Dojrzalsze pokolenie reprezentuje bezapelacyjnie nestorka rodu, czyli twarda i bezkompromisowa Helena – matka Małgorzaty, której dla kontrastu autorka przydała rezolutną i wielce konkretną wnuczkę z zupełnie innego bieguna demograficznego. Marta ma duże poczucie sprawczości i z własnymi bolączkami rozprawia się sama, choć, co niezwykle cenne i rzadkie w przypadku kobiet, w sytuacjach awaryjnych potrafi też poprosić o pomoc, bo wie, że nie zawsze warto i nie zawsze trzeba być Zosią Samosią. Nie można też pominąć postaci fikcyjnej prokurator Joanny (i znowu sorry, ale „prokuratorka” brzmi mi zbyt infantylnie), z jej służbowymi rozterkami, a także – co na naszym polsko-katolickim podwórku może siać piekielne zgorszenie – nad wyraz frywolnym lokowaniem uczuć. Bo „porządna” pani prokurator żadnej płci w miłości nie dyskryminuje i (o zgrozo!) kocha tak kobiety, jak mężczyzn.

Każdej z tych kobiet, tak różnym charakterologicznie, postawionym w innych realiach, przed różnymi wyzwaniami, autorka pozwala kroczyć swoją własną, mniej lub bardziej zawiłą, drogą. Bo skoro nie ma jednego klucza do wielu zamków, a każda zagadka ma swoje własne i jedyne rozwiązanie, to tym bardziej szczęścia nie można szukać, idąc tą samą ścieżką co inni. Dydycz włożyła mnóstwo swoich couchingowo-mentorskich umiejętności, aby pokazać nam, że każda z pań w taki lub inny sposób potrafiła wyzwolić się z szablonów, klisz czy macek cudzych wyobrażeń. Bo żyje się raz, więc po co samemu marnować czas i zdrowie na zaspokajanie cudzych ambicji czy budowanie czarnych scenariuszy?

A co z mężczyznami? Owszem, nie brak i dżentelmenów. Niestety autorka powierzyła im zaledwie satelitarne zadania, a nawet bym rzekła, że świecą nikłym światłem odbitym. Może wydawca i autorka głowy mi nie urwą, gdy zdradzę parę faktów i powiem, że wśród wariantów kobiecości znalazło się też miejsce dla kilku odmian miłości, której obiektem są panowie. Pierwszy osobnik to mężowski wybranek Małgorzaty – Tomasz – intelektualny brylant, a życiowy niezaradek, do czego rękę przyłożyła jego ślubna i do czego ona sama się przyznaje. No, więc tenże Tomasz ma ograniczone pole widzenia, dostrzegając w swej krótkowzroczności tylko własne sprawy. Nic dziwnego, że takie połączenie prowadzić może do mocno przykurzonej i nieco wyblakłej już miłości małżeńskiej.

Zdecydowanie więcej kolorytu znajdziemy w relacji matki z synem. Piotr to świeżo upieczony doktor nauk i bystrzak jakich mało. Niestety w tym przypadku matczyna miłość urasta do wymiaru kaskadowo wręcz lukrowanych peanów na temat młodziana. Ech, niech pierwsza rzuci kamieniem rodzicielka, która nie idealizuje swoich dzieci. Jednakowoż ten słaby punkt czyni z Małgorzaty postać o wiele bardziej prawdziwą.

Dla dodania historii smaczku (a niektórzy nawet by powiedzieli, że dla dodania pikanterii, bo przecież komu w wieku 58 plus, z dużym plusem, jak wielekroć podkreśla nasza bohaterka, zdarza się miłość, o zakochaniu nawet nie wspomnę) zza horyzontu wyłania się Wiktor, zabiegający o względy Małgorzaty, czyli można by się spodziewać zapowiedzi miłości romantycznej. Jednak taki z niego Casanova jak z miotły wiolonczela. Złotousty epuzer w swych westchnieniach kojarzył mi się z Werterem Goethego w wersji new age. Nie uwierzę, że taki egzaltowany amant sprostałby „wolnej miłości”, o której śpiewa Martyna Jakubowicz. W drugiej części autorce przyjdzie się chyba trochę natrudzić, by tchnąć w niego nieco testosteronowego ducha. Wyraźnie da się odczuć, że postaci niewieście zdecydowanie bardziej się Dydycz udały.

Dodałabym jeszcze słowo o dialogach, które jak dla mnie zbyt często przybierały formę raczej kurtuazyjnych niż pogłębionych rozmów. Mogę się tylko domyślać, że autorka z racji profesji lepiej czuje się w stymulujących passusach niż w konwersacyjnych detalach. Niemniej jednak liczę, że w kolejnej swojej książce autorka nadrobi ten mankament.

Do oceny książki Agnieszki Dydycz „Nigdy nie będę wyższa. Ale mogę być szczęśliwsza!” podeszłam nieco inaczej niż zazwyczaj, bo postanowiłam nie oceniać jej rozumem, lecz siłą oddziaływania. Dlatego podczas lektury wyciszyłam czujnik racjonalno-realistyczny, a uruchomiłam empatię, dzięki czemu mogłam się otworzyć na ogromną porcję pozytywnych wzmocnień i przyjemnych komunikatów w niej zawartych. „Nigdy nie będę wyższa. Ale mogę być szczęśliwsza!” to lektura z głębokim efektem terapeutycznym, jak remedium na smutki i plasterek na ranę. Stosujcie ją zamiast pigułki na przygnębienie i zamiast kawy na dzień dobry. Jako patronka zastosowałam parę rad (bo żeby uprawiać świadomy marketing, najpierw trzeba produkt sprawdzić na własnej skórze, zanim się go poleci😊) i okazało się, że… działają. Spróbujcie i Wy. Przecież, jak mówił sam wielki Abraham Lincoln, ludzie są na tyle szczęśliwi, na ile sobie pozwolą. Ja zamierzam sobie pozwolić na całkiem sporo. Czego i Wam po tej lekturze życzę. A co! Bo kto szczęśliwemu zabroni?

Za możliwość objęcia książki pt. „Nigdy nie będę wyższa. Ale mogę być szczęśliwsza!” Agnieszki Dydycz patronatem „Czytam duszkiem” dziękuję Oficynie Wydawniczej SILVER.

PS. I nie zapominajcie, że ze szczęściem podobnie jak z miłością. Zawsze jest na nie dobra pora.

Comments


bottom of page