Zapraszam na wywiad z Panią Elżbietą Sidorowicz autorką książki pt. "Okruchy gorzkiej czekolady". Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa Zysk i S-ka.
Czytam duszkiem: Moją rozmówczynią jest dziś Pani Elżbieta Sidorowicz, autorka książki pt. „Okruchy gorzkiej czekolady. Morze ciemności”. Pani Elżbieto, dziękuję, że zgodziła się Pani na rozmowę. Pani Elżbieto, bardzo lubię poznawać kulisy historii związanych z powstawaniem książek. Jak to było w Pani przypadku? Skąd wziął się pomysł na napisanie powieści?
Elżbieta Sidorowicz: Zazwyczaj właśnie jako pierwsze pada pytanie: skąd wzięłam pomysł na książkę? I od razu przy pierwszym pytaniu mam problem. Dlatego, że ta książka po prostu sama do mnie przyszła. Ta historia czekała na mnie, bym ją opowiedziała. To wielkie szczęście, gdy temat sam wybiera swego autora. Ale oczywiście na pewno miało też znaczenie to, że wiele lat temu zamieszkałam na południu Warszawy, właściwie u jej kresów. W owym czasie była tam magia starych, zapuszczonych ogrodów, pustych parceli, pustych łąk, Lasu Kabackiego. Ten klimat działał na mnie bardzo głęboko, chciałam ocalić go i przenieść na karty powieści. Poza tym ja też zamieszkałam w domu bez gazu, wody, telefonu, więc wszystkie własne doświadczenia mogłam podarować potem mojej bohaterce.
C.D.: „Okruchy…” to powieść bardzo dojrzała i przemyślana. Jest jak wysokiej klasy kompozycja. To rzeczywiście Pani debiut pisarski?
E.S.: To mój debiut prozatorski. Rzeczywiście przed wielu, wielu laty debiutowałam jako poetka w miesięczniku "Poezja", należałam do koła literackiego przy Staromiejskim Domu Kultury w Warszawie, brałam udział w wieczorach autorskich i seminariach literackich. Wtedy nie myślałam o pisaniu powieści, ale po latach to pragnienie do mnie przyszło. Książkę zaczęłam pisać ponad dwadzieścia lat temu, potem ją zostawiłam, teraz do niej wróciłam. Początkowo planowana była jako powieść 2-tomowa, w trakcie pracy rozrosła się do trzech tomów.
C.D.: W książce nawiązuje Pani wprost do Camusa, Remarque’a czy Poświatowskiej. Dodatkowo czytelnik może sam doszukać się podobieństw ze Staffem, Lechoniem. Ale to zaledwie kilka literackich znakomitości. Dlaczego właśnie na nich się Pani zdecydowała?
E.S.: Jako poetka mam oczywiście swoje poetyckie sympatie, a że uwielbiam okres międzywojenny i to, co wnieśli do literatury polskiej Skamandryci, więc zrozumiałe, że mój wybór padł właśnie na nich. Staff był genialnym łącznikiem między starymi i nowymi czasami, był śmiały, nowatorski w swej poezji, nic dziwnego, że stał się absolutnym mistrzem chociażby dla Tuwima. Kocham Tuwima, ale jest on jakby najbardziej jaskrawy, krzyczący wręcz swoim talentem. Myślę, że trzeba przebrnąć przez "gorączkę" Tuwima, by dotrzeć do tych trochę w cieniu, ale nieustępującym mu w niczym – Lechonia i Wierzyńskiego. Poświatowska jest genialna w swoim tragizmie i głębokiej sensualności, to odważna, niezłomna dziewczyna, chcąca przeżywać swoją miłość, mimo śmierci idącej z nią krok w krok – świetna inspiracja dla kogoś, kto nie odpuszcza, walczy o swoje życie, piękno tego życia. Remarque to jeden z moich ukochanych pisarzy, szczególnie cenię go za "Łuk Triumfalny", za gorzką mądrość jego bohatera ("Tylko najprostsze rzeczy nie przynoszą rozczarowania"), za umiejętność poddania się miłości i utraty tej miłości, za całą mroczną tajemnicę jego przeszłości, usprawiedliwioną niemoralność i za calvados😊 Camus ze swym mrocznym i piekielnie mądrym egzystencjalizmem zawsze działał na mnie głęboko, pamiętam jak byłam fizycznie chora po przeczytaniu "Dżumy", a jednocześnie w jego pisarstwie zawsze było to coś, czego się można uchwycić, mądrość prowadząca przez mrok, głęboka moralność w niemoralnych czasach, nadzieja. Myślę, że to jest najważniejsze. Camus przedstawiał świat mroczny i zły, świat bez złudzeń, ale dawał zawsze nadzieję. Gdzieś czytałam, że literatura bez właściwości ocalających nie ma zwykle większego sensu. Tak właśnie czuję, gdy czytam modne, nagradzane i niezwykle chwalone współczesne powieści, a potem zestawię to z wartościami, które dawał czytelnikowi Camus.
C.D.: Jest też warstwa muzyczna, warstwa malarska, rzeźbiarska, designerska.
E.S.: To prawda. Ja jestem pisarką tak trochę "obok", bo właściwie na co dzień jestem grafikiem. Tak jak moja bohaterka skończyłam warszawskie liceum plastyczne, następnie architekturę wnętrz na ASP. Bliskie mi są tematy związane z malarstwem, rzeźbą, projektowaniem wnętrz, designem. Od wielu lat pracuję jako grafik w agencji reklamowej. Te wszystkie doświadczenia podarowałam Ani, uznając, że najlepiej pisze się o tym, co się zna. Natomiast – muszę się przyznać – z muzyką jest zupełnie inaczej. Od dzieciństwa miałam dębowe ucho. Moja babcia genialnie grała na pianinie, mama kończyła konserwatorium, dziadek był dyrygentem i kompozytorem. No i ja. Tragedia. Jako dziecko byłam przyuczana do gry na pianinie, aby wyrobił mi się trochę słuch i te lekcje byłyby nawet fajne, gdyby na początku nie trzeba było grać wyłącznie gam i palcówek. To mnie zupełnie zniechęciło, bo ja chciałam grać melodie! Słuch mi się nie poprawił, ale za to intuicyjnie "czuję" muzykę. Myślę że umiałabym ją interpretować. Na pewno jest mniej ważna w moim życiu, ale też zajmuje dość istotne miejsce.
C.D.: Główna bohaterka boryka się ze stratą rodziców. Oprócz żalu, rozgoryczenia, smutku i samotności czy zwykłego strachu, położyła Pani 17-latce dodatkowe kłody pod nogi. Nieszczerzy przyjaciele, interesowni członkowie rodziny, dom, który niekoniecznie nadaje się do zamieszkania. Czy nie przesadziła Pani z nieszczęściami?
E.S.: Chciałam postawić moją bohaterkę w sytuacji ekstremalnej, zero ulg. I zobaczyć, co z tym zrobi. Czy będzie potrafiła stanąć ponad tym wszystkim, czy to uniesie. Tylko wtedy można mówić o prawdziwym zwycięstwie. Tak, wiem, to było trochę okrutne. Ale takie jest życie. Życie się nie cacka. W życiu nie ma książkowej lub filmowej fabuły, w krytycznym momencie nie przybywa na pomoc kawaleria ani okręty Jej Królewskiej Mości. Jeśli chce się napisać książkę prawdziwą, to trzeba odżegnać się od takich fabuł. Jeśli chce się wstrząsnąć czytelnikiem – a ja chciałam – trzeba mu przedstawić jak najbardziej życiowy scenariusz. Choć pamiętam cały czas i to, co napisała w swych "Dziennikach" Maria Dąbrowska, że "realizm jest tylko czynnikiem konstrukcji dzieła, nigdy celem". I że "najwyższy stopień wstrząsającego realizmu osiągają zawsze dzieła, które się realizmem posługują w miarę."
C.D.: A co z Bogiem? Jaka jest rola Boga w tej historii?
E.S.: Bóg jest obecny w całej tej powieści. Jest kimś, do kogo się można odwołać, z kim się rozmawia. Choć – na dobrą sprawę – nie jest to książka "religijna". Moja bohaterka z Bogiem się spiera, wystawia Mu rachunki, jej rozmowy polegają na wiecznym boksowaniu. W obliczu takiej tragedii myślę, że jest to zrozumiałe. Zrozumiały jest jej bunt i sprzeciw. I zrozumiała jest potrzeba pogadania z kimś wyższym, choć to Mistrz Milczenia. Ania mówi do Niego, gdy już nie może poradzić sobie z ciśnieniem słów. Czy to dowód jej religijności? Zupełnie nie. Mówi, nie wiedząc nawet, czy nie mówi w pustkę. Jej wiara jest zachwiana, stosunek do Boga zachwiany, choć bardzo potrzebuje kogoś, o kogo mogłaby się oprzeć. Bóg jest Wielkim Nieobecnym tej powieści, co nie znaczy, że odrzuca się wiarę w Jego obecność.
C.D.: Wielką nieobecną „Okruchów…” jest też śmierć. Odczuwamy ją, widzimy, a tak trudno nam o niej rozmawiać. Co hipnotycznego ma w sobie śmierć?
E.S.: Może to, że to nieunikniony los każdego człowieka? Nic o niej nie wiemy, a "ci, którzy wiedzą o niej wszystko, już nie powiedzą nam nic". Śmierć fascynuje, przeraża, to nie chcemy o niej myśleć, to staramy się ją jakoś w sobie oswoić. Znamienne, że fascynowała sobą od wieków, artyści ulegali jej hipnotycznemu wpływowi, była bohaterką poezji, sztuk dramatycznych, obrazów, powieści, muzyki. Ludzie starają się jakoś ją przeniknąć, nazwać, nie godząc się z tym, że nie poznamy jej za życia nigdy. U mnie Śmierć przybrała realną postać dziewczyny z obrazu Malczewskiego. Od razu powiem, że to obraz nieistniejący, choć Malczewski namalował wiele podobnych motywów: kobieta, kosa, stary dwór, często starzec. Jest jeszcze "Tańcząca Śmierć", która powróci w drugim tomie książki w sposób dość nieoczekiwany.
C.D.: Bohaterka nazywana jest Anią, choć sądząc z jej zachowania być może bardziej by do niej pasowała dojrzalsza a równie piękna forma imienia, czyli Anna. Czy jej idealizm, stosunek do wartości, pojmowanie rodzinnej przeszłości nie komplikuje niepotrzebnie świata? Dlaczego nie pozwoliła jej Pani wybrać łatwiejszej drogi?
E.S.: Anna brzmiałaby bardzo dorośle, a jednak moja bohaterka jest nastolatką, dzieckiem, które straciło rodziców. Celowo wybrałam na bohaterkę młodziutką dziewczynę, bo w młodości przeżywamy wszystko bardzo intensywnie, z maksymalną jaskrawością doznań, wydało mi się ciekawe to pokazać. Ania pochodzi z dobrego domu, została wychowana w pewnych wartościach, to daje z jednej strony wielką siłę, a z drugiej paradoksalnie niezwykle komplikuje świat i nasze istnienie w tym świecie. Ale to już odwieczny problem kultury – niewątpliwie utrudnia ona w życiu wiele spraw, bo nie pozwala pójść na łatwiznę. Wymaga, by postąpić z honorem. By stać na straży swojego obrazu świata, by wiecznie toczyć manichejską walkę światła i ciemności. I stać po właściwej stronie, która zawsze jest trudniejsza.
C.D.: Co na mnie wywarło osobiście ogromne wrażenie, to Pani umiejętność operowania światłocieniem. Ile odcieni może mieć smutek? Ile tonacji ma żal? Prawie każde uczucie zostało przez Panią dokładnie wycieniowane.
E.S.: Jestem malarką, więc umiem operować światłocieniem😊 A tak naprawdę, to pisząc starałam się wyobrazić sobie każdą scenę, głęboko ją odczuć. To było bardzo trudne doświadczenie, bo wzbudzałam w sobie uczucia bez zmiłowania. A z drugiej strony było to bardzo oczyszczające.
C.D.: Co czuje autor tworząc historię, która obfituje w tyle emocji? Podchodzi Pani do bohaterów z dystansem czy może współodczuwa Pani razem z nimi?
E.S.: Nie umiem być zdystansowana wobec swych bohaterów, bo jeśli ja ich nie będę rozumieć i lubić, to nie polubi ich też czytelnik. Ale w pisaniu trzeba najpierw przeżyć ogromne emocje, lecz używać ich w sposób wyważony. Czasem suchy opis daje bardziej wstrząsające wrażenie niż w przypadku puszczenia wszystkich hamulców – co zresztą nie jest świadomym pisarstwem. Więc cały czas był to balans między głębokim odczuwaniem, a ubraniem tego w odpowiednią formę. "Nic nie przeszywa serca większym chłodem, niż w odpowiednim miejscu postawiona kropka" powiedział Babel i ja się z nim w stu procentach zgadzam.
C.D.: Ok, ostatnie zdanie napisane. Kropka postawiona. I co dalej? Jak wyglądało przejście ze świata pisarskiego do wydawniczego?
E.S.: Gdy napisałam pierwszą część, znajomi radzili mi, bym zaczęła szukać wydawcy, ale nie zdecydowałam się na to. Chciałam skończyć całą książkę, bo wiedziałam, że nie skończę jej, gdy zderzę się z murem obojętności wydawców lub ich odmową. Wolałam ze swej strony mieć gotową całość, by nic nie mogło zachwiać moją pewnością siebie... której nie miałam wcale wiele. Gdy skończyłam, na początek wysłałam pierwszą część. Zysk i Spółka zareagował po trzech tygodniach, prosząc o dosłanie reszty. Już śpiewałam „Alleluja!”, ale nie odbyło się to tak szybko i bezproblemowo. Książka utknęła w czarnej dziurze na około osiem miesięcy. Był to straszny czas – czekania, nadziei, zwątpienia. Dla autora to trudna próba. Wreszcie, zupełnie niespodziewanie, zapadła pomyślna dla mnie decyzja.
C.D.: Teraz promocje, wywiady, spotkania autorskie, targi książki, zdjęcia. Jak się Pani czuje w tej roli?
E.S.: Jako debiutantka byłam zupełnie nieświadoma, że prawdziwa praca, to nie pisanie książki, ale to wszystko, co potem... Właściwie główna praca przy promocji spoczywa na autorze – takie są moje doświadczenia. Do momentu wydania książki nie miałam nawet konta na Facebooku, teraz mam konto, prowadzę swój fanpage "Okruchy gorzkiej czekolady" – zapraszam! – o, proszę, już mi się włącza reklamiarz😊 Wydawnictwa zazwyczaj nie poświęcają wiele swego czasu i wysiłku debiutantom i jest to rzecz, która nie przestanie mnie zadziwiać, ale cóż, c'est la vie!
C.D.: Czy to prawda, że planowana jest kontynuacja losów Ani Kielanowicz?
E.S.: Tak, w przygotowaniu jest druga część książki – "Okruchy gorzkiej czekolady. Biały jednorożec." Ukaże się, jak wszystko dobrze pójdzie, w maju tego roku. Jest jeszcze trzecia część, ale na razie jeszcze nie chcę o niej mówić.
C.D.: Pani Elżbieto, nurtuje mnie jeszcze jedna kwestia związana z książką. Skąd wziął się pomysł na tytuł? Mam wrażenie, że nie do końca oddaje istotę opowiadanej historii, a może wynika to z faktu, że mnie akurat – jako łasuchowi – gorzka czekolada kojarzy się tylko z przyjemnościami.
E.S.: Tytuł przechodził prawdziwe trzęsienie ziemi, które zresztą sama zainicjowałam. Pierwotnym tytułem, tym który wymyśliłam na początku, ponad dwadzieścia lat temu, była "Gorzka czekolada" i pod tym tytułem książka cały czas funkcjonowała w moim umyśle. Tymczasem – o ironio – na rynku w miarę niedawno pojawiły się dwa tomy opowiadań dla młodzieży właśnie pod tym tytułem. Naprawdę bardzo nie chciałam czegokolwiek zmieniać, ale nie byłoby dobrze, politycznie, a przede wszystkim nie byłoby to dobre marketingowo, gdyby na rynku funkcjonowały dwie różne książki o tym samym tytule. Z bólem serca zdecydowałam się zmodyfikować tytuł. A nie chciałam z niego w ogóle rezygnować, gdyż w moim pojęciu jest trafiony w punkt, oddaje dokładnie istotę rzeczy. Gorzka czekolada jest symbolem, jest gorzko-słodka i takie właśnie jest życie. Dla mnie ważne było pokazanie, że nie jest czarno-białe, że w tragedii tkwią elementy dobra – ludzkiego wsparcia, ludzkiej empatii i pomocy, a szczęście? Dla równowagi nawet w sytuacjach szczęśliwych może tkwić jakiś odłamek smutku i to jest naturalne, właśnie życiowe. Myślę, że to też kwestia pokazania tych odcieni, o których wcześniej mówiłyśmy.
C.D.: A co porabia Elżbieta Sidorowicz, gdy nie pisze? Co sprawia Pani radość?
E.S.: Elżbieta Sidorowicz to już teraz w ogóle nie ma wolnego czasu... Machina pisarsko-promocyjna wciągnęła mnie bez reszty, nad czym boleję. Pisarz powinien być od pisania! Ja na przykład zawsze najlepsze rzeczy robiłam wtedy, gdy byłam wypoczęta i trochę znudzona. Teraz nie mam tego luksusu. Bardzo doceniam każdą chwilę, którą mogę spędzić z rodziną – mężem i córką. Lubię malować. Lubię włóczyć się po górach, zbierać grzyby, bawić się ze zwierzakami. Lubię milczeć. Lubię słuchać. Lubię opowiadać historie.
C.D.: Czym jeszcze chciałaby się Pani podzielić z czytelnikami?
E.S.: Chciałam bardzo serdecznie podziękować wszystkim, którzy pomagają mi w promocji mojej książki, wspaniałym dziewczynom - blogerkom, które poświęcają swój czas i umiejętności, by wspomagać mnie i innych autorów. Są coraz bardziej liczącym się, opiniotwórczym środowiskiem, robiącym coś z prawdziwą pasją i zaangażowaniem. Wszystkim im składam głęboki ukłon za to, co robią! I chciałam podziękować wszystkim Czytelnikom, którzy zechcieli sięgnąć po moją książkę. A przyszłych Czytelników zachęcić do sięgnięcia😊 A nade wszystko chciałam podziękować Pani i za przepiękną recenzję mojej książki – można ją przeczytać na blogu Czytam duszkiem – i za możliwość porozmawiania. Bardzo dziękuję!
C.D.: Pani Elżbieto, dobre książki zasługują tylko na co najmniej dobre recenzje. Dziękuję za miłą rozmowę i mam nadzieję, że do usłyszenia wkrótce.
Zapraszam też do obejrzenia wywiadu z autorką z października 2020 r.
W ramach cyklu "Okruchy gorzkiej czekolady" ukazały się już: "Morze ciemności" oraz "Serce na wietrze".
TAGI
Comments